same lub z rodzeństwem, którym pomaga „rutynowany i energiczny“ korepetytor, lub same radzić sobie muszą; które uczą się grać na fortepianie i „języków“, lub drżą, że przełożona znów się o wpis upomni; gdzie jest lub niema salonu, jest lokaj lub „do wszystkiego“, lub wcale niema służącej; które za piątkę rubla dostają, lub za dwójkę — baty od ojca. Które marzą o kucu lub sławie, o nowej sukience lub — niezależności kobiet...
Taki wielki tłum dzieci, taki długi sznur ludzi; taki nieskończony szereg przyszłych lekarzy, techników, ladacznic balowych, kucharek i działaczek, księży, adwokatów, głów szalonych, kamieniczników i wykolejeńców, wodzirejów, marzycieli, plotkarek o kurzych mózgach, filantropek na gumach, karjerowiczów w najrozmaitszych zawodach i szubrawców. I tyle łez, i tyle istnień zmarnowanych.
Idą, — które bez pardonu roztrącać będą, — i takie, które pierwsza złamie zawada; które przejdą przez życie, jak przez froterowaną posadzkę salonu, lub które wzrok zatopią głębiej jeszcze i jeszcze głębiej — i w górę wzrok wzniosą i gwiazdę ujrzą. I ku gwieździe wzlecieć zapragną, — ale zawrócą, bo im wyżej, tem mroczniej i chłodniej, a w chlewku ciepło, choć duszno, — i te, które się nie cofną z pół drogi.
∗ ∗
∗ |