księżyc i słońce, lecz co mu po ziemi, co on ma wspólnego z tym pyłkiem, rzuconym w przestrzeń bezgraniczną, z tym okruchem, gnanym tajemniczą siłą, — on, do którego należy wszechświat cały!
„Co? Tam żyć na ziemi? Nigdy! Tam mu ciasno, tam mu duszno; jemu potrzebna nieskończoność...
„Dokąd pędzisz, młody duchu, co ciągnie cię w te wyżyny, czy nie męczy cię ta podróż szalona?
„Ha, ha! męczy? Co znaczy to słowo? O nie! zmęczenie — to nie wyraz młodości.
„Nareszcie powraca na ziemię, nie spocząć, lecz oto tak sobie.
„Czy nie dlatego, duchu młody, wróciłeś na ziemię, że ciągnie ona twe ciało, czy nie przez mus twardy wróciłeś?
„Mus? Co znaczy to słowo? Młodość nie zna musu. Ona wie tylko, co znaczy chcieć! Powiem słońcu: „Stań“, a ono stanie natychmiast; powiem gromom i wichrom: „milczcie“, to zaraz umilkną; powiem morzu: „uspokój się“, a wściekłe i rozszalałe bałwany u stóp mych legną, jak tygrysy u nóg pogromcy...
„Ale oto płynie jakaś czarna chmura. Co to jest? Smutek, tęsknota. Oto chmura u nóg mu leży, ale się podnosi i okręca go; oto sięga już szyi, dotyka brody, zasłania oczy... Och, jak smutno.
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.