Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

końca, bo myśli, że tam jest otwór, a tam jest matnia — ha, ha, ha! — i już koniec... Ładna sztuczka magiczna, coo?
I śmieje się zamglonemi oczami pijacko, beznadziejnie.
— Ja wiem, co pan sobie myśli, ale mnie nic do tego... Ja tam o nic nie dbam, bo ja jestem filozof bytu i życia... bo ja mam swoją wolę i myśl... Pan pamięta ten figiel z zapałką?... Ja wszystko wiem i wszystko rozumiem, i ja właśnie tak rozumiem, jak potrzeba... Niech sobie Barcewicz będzie Barcewiczem, a ja jestem ja — i dosyć... Jedno tylko panu powiem: świat — to jest ludzkość, a ludzkość, — to dusza pijaka; a w duszy pijaka jest znowu świat — i tak w kółko, w kółko, w kółko... I właśnie dlatego ja jestem ja i nigdy się nie poniżę, bo mam filozofję dumy w duszy, w sercu i w wypalonej głowie — tu, o tu... Ładna sztuczka magiczna, — co?
I stukał palcem bezmyślnie w pomarszczoną, brunatną skórę łysej, wielkiej czaszki.
Coraz natarczywiej rozlega się nawoływanie gospodarza i służby, aby się rozchodzić. We drzwiach staje stójkowy. Sala pustoszeje.
— Jak pan jest literat, to pan musiał znać nieboszczyka Kośmińskiego. Szkoda go, bo to był człowiek. Pan rozumie: człowiek. Miał mnie opisać, ale... siarka się wypaliła... Bo pisać, a pisać — to nie jedno. Jeden napi-