Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

i będą pieniądze... No, pijemy... Artysta, — co tam nowego w świecie? te, — Barcewicz — śpisz? kiedy dasz koncert w Filharmonji?
„Artysta“ wyjął z kieszeni starą gazetę zniszczoną i potłuszczoną, wyjął z niej wyblakłą fotografję i podał mi w milczeniu.
Fotografja przedstawia chłopczynę; chłopiec trzyma w ręce skrzypce. Taka sobie pogodna, bez troski postać dziecka.
— To pana syn?
Potrząsnął głową przecząco. Wziął mi z rąk fotografję, położył ją ostrożnie na pomarszczonej dłoni i patrzał długo.
— Nie, to nie mój syn. — Nie, nie — nie syn. — Ten mały Juraś to ja, — to ja sam. — Tak, tak. — Inny ja teraz, — co?
I mówił czule, pieszczotliwie, szarpiąco:
— Mój mały Juraś, mój maleńki, — moja biedota mała. — Juraś nic nie wie... Juraś nic nie rozumie... Biedne dzidzi nic nie wiedziało. — Juraś nie wiedział, ale ja teraz wszystko już wiem — całą filozofję wiem. — Psiakrew — życie!
Zasłonił ręką czoło, a po zmarszczonych palcach toczyły się łzy. — Drżał — łkał.
— Co on za jeden? — zapytałem z trwogą.
— Takich nie sieją... mało się to tego tłucze po naszych czyśćcach?
— Ale on płacze?