dzym nauczyli, bo dobry fortepian psuje się od nauki.
Wicuś ma być adwokatem, bo adwokat — to tylko jeden amerykański spadek — i już ma jakie sto, albo dwieście tysięcy. Dobry i inżynier, ale to już zawsze robotnik, bo na gwizdek musi tak samo do fabryki dymać, jak i inni. Oleś jest jeszcze mały; niby ma ochotę na księdza, — i księdzu także dobrze, — niczego sobie, — ale to się jeszcze może odmienić. A Mania musi wszystko umieć, żeby się wygładzić, a potem, jak wyjdzie za mąż, — żeby jej rodzina męża palcem nie wytykała.
Są dla mnie idealnie dobrzy, starają się aż do znudzenia odgadywać każde moje życzenie. Wyniosły pan gospodarz jest aż przykro uległy; krzykliwa pani chodzi na palcach i mówi szeptem, gdy mam lekcje. Mnie i dzieciom ustąpili swe pierwsze w domu miejsce, bez szemrań, bez wahania.
Dla szczęścia dzieci!
I tak wierzą, tak głęboko wierzą, tak bez zająknięcia.
Nieznośnie kręci się w kółko młyn djabelski życia. — Żal mi ich, żal — smutnie...
Wstaję o godzinie szóstej, jak wszyscy, — choć prosili, żebym spał do dziewiątej, — bo jestem pewnie przyzwyczajony do tego. Myję się w glinianej misce, choć chcieli mi odstąpić sto-
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.