tuarem, to musisz iść rzędem, w porządku, bo inaczej zaraz aresztują; bo jakby chcieć kogo wyminąć, to albo ciebie na śmierć zgniotą, albo ty kogo udusisz. — Każdy sklep, to jak u was jarmark, a każdy dom — to jak cała wasza dziura. Jak nie wiesz numeru od szwajcara, to możesz dwa dni chodzić po korytarzach i nie znajdziesz.
— A zarobki jak? — pyta Antoni i nalewa nowe kieliszki.
— U nas jest zupełnie inaczej, mówi szwajcar. — Najtrudniej zbić pierwsze sto rubli. Jak ja to jestem najstarszym w całym hotelu nad omnibusami, a hotel taki, że cała wasza dziura trzy razy się w niego owinie. A właściciel tego hotelu był naprzód posługaczem w knajpie, a potem kuchcikiem. Dopiero jak mu rodzina pożyczyła sto rubli, to tak się zawinął, — że dzisiaj inaczej nie, tylko z hrabiami. — A jakże tam szwagier z braćmi? Czy już zapłacili szwagrowi?
Pan Antoni bał się przymówki o pożyczkę, więc odpowiedział:
— Jeszcze nieskończone. Precz kręcą i szachrują.
— A ja radzę szwagrowi: niech bierze, co dają, — i niech do nas przyjeżdża. Już ja wam co dobrego wyszykuję...
Coś pół roku później pan Antoni przyjechał z rodziną do miasta obiecanego, gdzie złoto tak
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.