wał się — błądził po mieście. A bał się, a nie wierzył, a nie ufał. Skutek był taki, że po tygodniu poznał się z panem, który miał akurat sklepik, jakiego mu było potrzeba, — za pięćset rubli.
Ten pan mieszkał z siostrą w dwóch pokojach na Chmielnej, miał aż trzy sklepiki do wyboru — jak cacka, a najlepszy na Chłodnej.
Ludzki był to człowiek. Poradził mu, wytłomaczył, jak jest w Warszawie, odwiedził go, dzieciom przyniósł marmoladki. Z początku odradzał kupienia sklepiku, bo to ciężka praca bardzo i w handlu dużo przykrości. Ot, sam on założył aż trzy sklepiki, ale po co mu to? — A główne, że siostra jest słaba i nie może się męczyć.
Ale jak zaczęli radzić razem, to wyszło na to, że sklepik spożywczy jest taki i najlepszy. Bo życie przy tem nie kosztuje już nic, a zarobek idzie do kieszeni. Inna rzecz, jak on z siostrą tylko, to on o życie nie stoi. Ale siedem gęb zapełnić... Tak, sklepik będzie najlepszy. Tylko trzeba się poznać na handlu, — chociaż to znowu nic tak trudnego. Trzeba tylko dwie rzeczy pamiętać ciągle, — to jest: kredyt i obrót.
— Widzi pan ten woreczek z piaskiem? Pana ten piasek kosztuje złotówkę, a pan go sprzedaje za dwa złote. Niech pan pchnie tylko — no — jeden dziennie, to pan ma już trzydzie-
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.