łował, że żona iść nie może. Miał tam darmo wejście.
— Wetrzesz się i pan. Z początku wszystko trudno i straszno.
Oj! straszno było Antoniemu — to prawda. Ufał i nie ufał, chciał i bał się. Aż zdobył się na heroizm i powiedział, że pięcioro drobiazgu, że to jedyne jego pieniądze, żeby mu ten pan poradził, że mu wierzy, jak rodzonemu ojcu.
— Mój panie, ja wiem jedno: oszukaćbym pana nie miał sumienia, bo pan ma dzieci; i nie miałbym interesu, bo dla mnie lepiej nawet, jak kupi taki co się zna, żeby potem nie miał pretensji. Interes — złote jabłko, — i tyle. A radzić panu nie mogę. Niech się pan popyta, rozejrzy, dowie, pomyśli; niech pan ze dwa dni posiedzi w sklepie.
Poszedł Antoni do sąsiedniego sklepiku w wielkiej tajemnicy. Odpowiedzieli mu ni to, ni sio.
— Jak panu powiemy źle, to pan powie, że zazdrość, a jak powiemy dobrze, to pan będzie pomstował. Życie w Warszawie ciężkie i basta.
Zwyczajnie, nieżyczliwi dla obcego.
A tu pieniądze szły, jak woda.
I stało się: kupił. Gotówką czterysta rubli położył.
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.