Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

nie będzie mnie wiózł... Kto nawarzył, niech pije.
— Człowieku, przecież my ci nie obcy. Przecież to twoja siostra.
— W biedzie to każda siostra...
Przyszedł wieczorem po zamknięciu sklepu z jeszcze jednym swoim przyjacielem. Obejrzeli wszystko, przeczytali kontrakt. Antoni wpił się w nich oczami.
— Sprzedaj to szwagier za byle co, długi szwagier popłać, a jak ci się co zostanie, to kup wódki, wypij, gębę otrzyj i ludziom w oczy nie świeć. Tak moi państwo: i w Warszawie psy boso chodzą.
Nastała długa chwila milczenia.
— A nie można do sądu? — zapytała Antoniowa.
— Daj pan hojrakowi trzy blaty w garść, to mu zrobi sąd. Porządny adwokat tego nie weźmie, bo mu nie warto, a pokątny jeszcze ci kapotę zedrze.
— Sameś sobie narobił szwagier biedy. Żeby to na mnie, toby mnie raz połknął, ale trzy razy wyżygał. — Od złodziei w Warszawie aż się roi. Tak, tak.
— A bo ja wiem, czy on złodziej. Żeby nie ta siostra.
— Siostra?! Gwizdnij no pan. Znamy takie siostry.