Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

w jej oczach wielkich, czarnych, zaćmionych bólem myśli bezładnych i wyiskrzonych gorączką.
— Niech pan słucha...
Głos obcy, obojętny — jakby czytała lub opowiadała treść smutnej, dawno czytanej powieści.
— Jestem dzieckiem nieprawem. A matka moja była aktorką.
Pauza.
— Razem z matką grywałam w ogródkach, — ja w takich dziecinnych rolach... A mój mąż był w balecie... Ja już panu mówiłam o mężu, ale wiem, że pan mi nie wierzył. — Pan myślał, że ja tak tylko...
Znów cisza.
— Tylko cztery lata żyłam z mężem, bo on już wtedy miał suchoty — to bardzo dziedziczna i nieuleczalna choroba!... Ale mniejsza o to... Więc grałyśmy wtedy z matką... Ja chcę panu opowiedzieć, bo to ma związek z Janką... Więc grałyśmy wtedy z matką w ogródku... Lato było pod psem, i nikomu nie płacili gaży... I wogóle matkę trzymali tylko dlatego, żebym ja grała, ale jej prawie nie dawali ról. — Ja miałam wtedy dziesięć lat, ale już dobrze wszystko rozumiałam... Tak samo było i wtedy: ja grałam dużą rolę, a ona tylko parę razy wychodziła na scenę. — A w antrakcie kręciłam się między publicznością, żeby coś dostać.
Taki urywany, ciężki, świszczący oddech.
— Zawołała mnie do siebie jedna taka, co