szłam do szpitala na wizytę, to mi doktór kazał przynieść ślinę, co spluwam. Więc na drugi dzień przyniosłam. No, i dali mi kartkę, żeby wejść do środka, gdzie są wszyscy doktorzy. I ten doktór prosił drugiego, żeby zrobił. A ten nie wiedział, że to ja. Więc jak on szukał tych robaczków suchot w mikroskopie — ja widziałam raz mikroskop w muzeum — to potem powiedział do tego doktora: „suchoty, jak byk“ — i roześmiał się. Ja nie wiem, dlaczego on się roześmiał. — Ja go się potem naumyślnie zapytałam, czy to suchoty, a on powiedział, że nie, że trzeba pić mleko, i zapisał mi, ale nie brałam... Więc rozumie pan? Więc ja chucham na Jankę, żeby te robaczki weszły jej do gardła i żeby zachorowała, a dzieci przecież prędko umierają... Bo ja jej przecież nie mogę samej zostawić... Bo ona będzie śliczna, jak urośnie, — bo ją by mężczyźni rozdrapali... A ja nie chcę... Niech umrze. Już dosyć tego świństwa. Już trzeba skończyć raz przecież.
Janka westchnęła ciężko... Nie — nic: to tylko przez sen.
— A wie pani... wie pani... możeby to dobrze było, żebym ja... Wie pani: tak mi ciężko jakoś myśleć.
— Bo co?
Nachyliła się tak, że czułem na twarzy gorący jej oddech.
— Wie pani, ja myślę, że toby było dobrze,
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.