Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

żeby Janka miała ojca... Ja myślę, że to by było dobrze, żebym ja się z panią ożenił. — Prawda?
Drgnęła. Pochwyciła moją rękę.
— To dobrze, — to bardzo dobrze, że pan to powiedział... Ja wiedziałam, że pan to powie, ale się bałam, że może nie... Tak: to się bardzo dobrze stało... To dobrze, jak ktoś powie człowiekowi coś takiego, że on potem długo pamięta — długo — aż do śmierci. A jemu przecież nic nie szkodzi... Wie pan: kiedy się w nocy nie śpi, ma się takie dziwne myśli... Nie, ja kłamię... Pan nie uwierzy, jak mi strasznie trudno nie kłamać... Ja nie tylko w nocy, ale ciągle — ciągle o tem myślałam. — Jak mi pan wtedy mówił, że pana ojciec bogaty i jak mi pan mówił o sobie, to pomyślałam, że pan jest dziwny człowiek i że kto wie... I starałam się panu podobać, żeby pan się we mnie zakochał... I właśnie dlatego nie mówiłam panu, że mam suchoty, żeby pan się ze mną ożenił... Ja jestem bardzo zepsuta... Ja właśnie matce na złość, żeby nie miała ze mnie korzyści, to ja wtedy z ojcem Janki... Ja jego wcale nie kochałam i nie wiedziałam, że on się ze mną naprawdę ożeni... — Ja go wcale nie kochałam, tylko matce na złość... Ale zaraz...
...A tak. — Więc ja za pana nigdy a nigdy nie wyjdę... teraz to już nigdy nie wyjdę... Ja wiem: pan chce, żeby ludzie nie byli nieszczę-