śliwi. Ale to na nic; tak być musi... Tylko od nieszczęśliwych trzeba uciekać, bo nieszczęście jest zaraźliwe... Kiedy ja pana jeszcze tak dobrze nie znałam, to jabym za pana wyszła, ale teraz za nic w świecie. Panie Janku: nieszczęście jest zaraźliwe. — Niech pan ucieka, — panu i tak będzie trudno żyć na świecie.
Wstałem śmiertelnie znużony. — Wyszła za mną do sieni.
— Panie Janku, ja nie wszystko jeszcze panu powiedziałam: ja czuję taką rozkosz, kiedy tak chucham... jakbym robiła na złość tym wszystkim... Czasem nawet widzę ich wszystkich — w cylindrach, z cienkiemi laseczkami, — jak się oblizują, a ja im mówię: „nie dam, — nie dam“ — i chucham. — I ja jeszcze jedno...
...Janek, ja ciebie kocham... Ja jeszcze nigdy nie kochałam, i dlatego teraz dopiero zrozumiałam, że to tak jest. — I jeszcze ci nie powiedziałam, że ja miałam dużo kochanków...
I zarzuciła mi na szyję ręce chude, chłodne, — i przycisnęła do ust rozpalone wargi.
Na korytarzu rozległ się szmer: podpatrywano nas.
Cofnęła się do izby i drzwi zamknęła na klucz.
Gubię się w tajemnicy własnych myśli i uczuć. Coś splata odległą przeszłość z nieznanem jutrem. Więc to już ja teraz, a nie Ba-
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.