łucki, Tołstoj, Orzeszkowa, Żeromski; — chciałem się ożenić.
A dalej?...
∗ ∗
∗ |
Jutro przeprowadzam się na Solec.
Wczoraj były imieniny mego „właściciela domu na Woli.“
Przyszła ich uboga rodzina: brat żony, robotnik fabryczny, z zięciem — dorożkarzem i dziećmi.
Wizyta była ceremonjalna, nieszczera, chłodna. Z jednej strony — wyniosła pewność siebie kapitalisty, z drugiej — zazdrość i uległość. Tylko dorożkarz, gromiony wzrokiem przez teściów i żonę, nie szczędził mimo to przycinków.
Pupile moi popisywali się swemi wiadomościami, traktując z góry ubogich krewniaków, — opowiadali o gimnazjum i o czapce z gwiazdką.
— W biedzie nie to jeszcze najgorsze, że człowiek nie doźre, — powiedział smutnie robotnik, — ale że bachorom nauki dać nie można, jakby to człowiek miał życzenie.
I postanowiłem przenieść się na Solec.
Nie chcieli wierzyć zrazu:
— Ale co oni z panem zrobią? To przecież prostota i nędza, panie Janie. Gdzie im tam w głowie nauka? — Pan tam i tygodnia nie wybędzie... I co my teraz zrobimy? — Pan tak