— No, to niech pan powie, jak on się nazywa.
(Jesteś, moja mała, taka śliczna, że wszyscy wielcy poeci całego świata tyle mnie obchodzą, co zeszłoroczna zima).
— No, widzi pan. Czy to tak ładnie? Nie słucha pan, daje pan odpowiedzi ni przypiął ni przyłatał. I wogóle tak, jakby mi pan łaskę robił.
— A panna Stefcia gniewa się na mnie?
— Rozumie się, że się gniewam.
— I panna Stefcia nie chce już ze mną rozmawiać?
— Rozumie się, że nie.
— No, to niech panna Stefcia weźmie jeszcze kawałek mięsa.
— Nie chcę; dziękuję bardzo... Doprawdy, co się z panem zrobiło? Taki pan jakiś dziwny.
— A pani nie pamięta, że ja zawsze byłem taki jakiś dziwny?
— Ale dziś pan taki jakiś zamyślony, zamiast się cieszyć.
— A dlaczego to panna Stefcia każe mi się cieszyć?
— Niby pan nie wie. Przecież to pana siostry zaręczyny.
— Ale przecież moja siostra nie dziś się zaręczyła.
— Ale to są oficjalne zaręczyny.
— No, kiedy to są oficjalne zaręczyny, to
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.