Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

Wraca Ignac.
— Niema go na podwórzu.
— Choroba z tym chłopakiem.
— Jeść! — dopomina się Ignac, patrząc na mnie nieufnie.
— Tyś pierwszy?... Z roboty wracasz — co?
Kobiety krzątają się koło komina.
— Może pan Jan wódkę na wkupiny zafunduje? — proponuje Grosik.
— Bardzo chętnie.
Kładę rubla na stole.
— Witka! Przynieś no.
— Nie chcę, — opiera się dziewczyna. — Tam łobuzy stoją na rogu i zaczepiają.
— Nie ugryzą cię, — zjadliwie uśmiecha się dorożkarz. — Jaka skromna!
— Nie potrzeba... Ty to zaraz z wódką, — wtrąca żona.
— Niech idzie, — rozstrzyga ojciec.
Wikta zarzuca chustkę i wychodzi.
— Przy wódce najlepsza znajomość, — dodaje dorożkarz.
— A tośmy się już z panem Janem poznali raz przy wódce, — powiada żona.
— Tośmy się poznali u hrabiów, a teraz poznajmy się drugi raz u chamów.
— Znowu zaczynasz?
— Będzie czas, że i skończę. I wszyscy skończymy. — No nie, panie Janie?