Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

Grosik miał słuszność. Przy wódce rozmowa stała się żywsza, ogólniejsza. Mgła dymu z papierosów zawisła w powietrzu.
Ostatni wraca Stasiek z podwórza.
— Mamo, jeść.
— Idź, idź — polataj jeszcze. Na tu.
— E, herbata.
— A chcesz czekoladę może?.. Kwaśnik zapłacił ci?
— A nie!
— Muszę ja iść jutro do niego.
— Zimne kartofle mama mi dała.
— Nie lataj z chłopakami, to będziesz miał ciepłe.
Ostatnia kolejka przeszła.
— No, matka, ściel... Pan Jan ze mną.
Kobieta stawia szaflik z talerzami na kominie, wyciera ręce w fartuch i zmierza w stronę łóżka.
— Ignac, pacierz — no!
Mania popłakuje w kołysce. Kazik leży na łóżku w ubraniu i śpi. Ignac ukląkł, oparł splecione dłonie o krawędź łóżka i monotonnie powtarza modlitwę za matką, która ściele, roztrząsa siennik, zbija poduszki i pierzynę.
Wikta rozbiera malca. Matka kładzie przy kominie siennik, derkę, poduszkę, paltocik na okrycie dla malców.
Patrzę na krzątaninę. W głowie mi się