Odgłos bosych nóg po podłodze.
— Nie kop mnie!
— Stasiek, bo jak wstanę... Chodź Ignac, do mnie, — mówi matka, siadając na łóżku.
— Jeszcze czego, — rozlega się głos Wikty.
Znów bose nogi biegną po podłodze. Stołek potrącony wydaje łoskot.
— Ja nie chcę.
— No.
— Czego tam? — budzi się Wilczek.
— Wikta nie pozwala mi iść do mamy.
— Niech śpi ze Staśkiem, — mówi Wikta.
— Ustąp zaraz... Dama, — samaby się tylko rozwalała na łóżku... Nooo!
Cisza. W jednem łóżku śpię ja ze ślusarzem. W drugiem, — żona jego, Wikta i Ignac. W trzeciem — Grosik z żoną i Kazikiem w nogach. W kołysce Mańka; na ziemi — Stasiek wywalczył sobie samotność.
Duszno. Patrzę ciężko w ciemń nocy. Zdala słychać stłumiony dźwięk harmonji. Zegar bije powoli, jakby zalękniony każdem uderzeniem, oddycha ciężko, jakby i jemu tchu brakło.
Od okna płynie cienka nitka zimnego powietrza. Przychodzi mi na myśl, że dom uległ prawu przystosowania: okna nie dochodzą, żeby choć w części przewietrzać pokój.
Duszno. Smród. Wilczek chrapie.
Dziecko w kołysce płacze. Usłyszała matka.
— Posuń się. Przepuść mnie.
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.