Wyszedł, idzie wolnym krokiem, przyśpiewuje; ciastka bujają się na piersiach w prawo i w lewo.
Idę za nim. Czuję w piersi ból niewysłowiony i większą jeszcze bezsilną wściekłość.
— Panie!... Panie z ciastkami na guziku... Hej! panie z ciastkami, z ciastkami na guziku! Bon jour, bon jour, monsieur z ciastkami na guziku... Bon jour, monsieur filister z ciastkami na guziku... Etes — vous content de votre vie, monsieur filister?
Śmieję się. Zęby mi z zimna szczękają i grubieją palce.
— A qui portez vous ces gâteaux, monsieur z ciastkami na guziku? Pour vos enfants peut être, — n’est ce pas? — Vous avez des enfants, — n’est ce pas? — Ha! ha! ha!
Głębiej wsadził ręce w kieszenie. Paczka buja mu się na okrągłym brzuszku. Przytrzymuje ją od czasu do czasu palcem. W świetle wystaw lśni wówczas kamień pierścienia.
— Vous avez des enfants, n’est ce pas? — I pan jesteś dobrym ojcem, pan bardzo kochasz swoje dzieci? — Vous êtes un trés bon pére? — Pan niesiesz im na guziku ciasteczka, pana dzieci lubią ciasteczka, n’est ce pas? A szczególniej kremowe?... O, dzieci lubią, — wszystkie dzieci lubią kremowe ciasteczka...
Idzie wolnym krokiem. Ja za nim krok w krok.
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.