już mówię po polsku... Więc pański synek ma sześć lat... Bon... A za rok będzie miał siedm... Pięć, sześć, siedm, ośm, dziewięć, dziesięć... Ja jestem trochę zdenerwowany, bo mi cokolwiek zimno i nie mam pieniędzy na upicie się, to jest na zapłacenie raty, — a wreszcie ja tylko udaję... Ale liczyć umiem... Alors — pański synek, pański milusiński — będzie miał dziesięć lat... Il faut, qu’il aille au collège... I zetną mu loczki — des bourreax, — okrutnicy — féroces. — Nie pozwolą mu nosić ślicznych loczków — quel dommage! — Ale on pomimo wszystko będzie milusiński i będzie przepadał za ciastkami czekoladowemi, ciastkami z kremem... Mais après... Jedenaście — onze, douze, treize — czas płynie — n’est–ce pas?
— I pana milusiński, już bez jedwabnych, wijących pukli — dzieci zawsze lubią ciastka z kremem, są milusińscy i mają jedwabne włoski. I pana milusiński dans quelques années — czas szybko leci, — złapie... choróbkę.
Roześmiałem się głośno.
— Nie do uwierzenia... To bobo, dla którego pan niesiesz na guziku ciastka, takie miłe szczebiocące bobo... Mais réfléchissez un peu... Nie — teraz, ale za ileś tam lat, — pas maintenant — ono myśli teraz, że bocian przynosi dzieci...
Après, — ja nie twierdzę stanowczo, ale jest to więcej, niż możliwe... A Varsovie il y’a 60
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.