Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

jest. Może w tej właśnie chwili wertuje atlas Heitzmana lub kurs anatomji patologicznej profesora Przewoskiego... Jest już, jest, jest... Ha! ha! ha!
— Ja pana nudzę, prawda? Pan nie rozumie, czego ja od pana chcę? Ja sam nie wiem dobrze... Ba, — jabym chciał umazać panu gębę kremem z tych ciastek na guziku. — Ale pan by się umył, a za mną biegłby tłum i ryczałby: warjat, warjat!“ — Tłum często tak ryczy, nie przez złość, — bo tłum nie jest zły — tylko posłuszny. — „Na kolana!“ — tłum klęka. — Vivat Sienkiewicz albo Battistini“ — tłum ciska czapki i bije oklaski. — „Conspuez Sienkiewicz“, — tłum syka i pluje. — Tłum nie jest zły: tłum wychowuje dzieci!...
Głowa mi gore. Przepaliły się wiązania i runął dach. Ogień zwęglił mi czaszkę i wcisnął się w sam mózg. Płonie, syczy, — wyskakuje snopem iskier i ogarnia, piecze i pochłania każdą myśl, każde uczucie. — Dusi mię dym, gryzie oczy, piecze piersi, wżera w płuca — niszczy i pali.
Chwieję się, — idę za panem z paczką na guziku.
— Eh bien! Votre fils, votre milusiński — quel joli nom — będzie miał une blennorrhagie — c’est absolument vrai. — To przykre, ale cóż na to poradzić? Quand votre fils aura l’âge de 20 ans, vous lui direz vous même: „mon fils, il faut,