que tu sois un cochon“. — Synu, ty musisz być świnią... ale tylko do ślubu... i tylko ostrożnie... i nie za często... i nie za kosztownie... w miarę... Bo tłum zawsze w miarę... Les idées, les sentiments, les cochonneries — tout... Ha! ha! ha!
Obejrzał się. Oddzielało nas dziesięć kroków zaledwie.
— Zapewne pan jest ciekawy, panie z ciastkami na guziku, de qui peut il attrapper cette maladie, pański milusiński? Le sais–je? Ale ona dzieckiem już gdzieś. Może kołysze w tej chwili małego brata na Brzozowej, albo Krzywem Kole. — Vous comprenez donc que je ne puis le savoir, — je ne suis pas un prophète. — A ją zarazi chłopczyna, który ma teraz lat dwa trzy, cztery, — z Kielc, Lublina, Włocławka, Kalisza, miasteczka lub wsi, której nazwy pan nie znasz. Może ma ubranko kapucyna, żeby się chował, jęczmień na oku z brudu — i angielską chorobę. — On może w tej chwili właśnie zaciąga się z chłopakami niedopałkiem papierosa, albo odbiera od ojca baty, że nie poszedł do kwaśnika zmywać butelki... Dziwne zestawienie — on i pana milusiński. — Mais tout est possible.
Opieram się o mur. Biegnę, żeby go nie stracić z oczu,
— Vous pensez, monsieur, que j’ai fini? Pas encore... Vous avez encore une fillette. —
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.