Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

me prenez pour un voleur. J’étudie la médicine... On m’a congédié — vous comprenez... J’ai de vieux parents... Ils ne savent rien... J’ai vraiment faim... Je n’ai encore rien mangé aujourd’hui.
Ciekawość i jakiś cień niby współczucia walczą w nim z nieufnością.
— Proszę wejść, bo zimno leci.
Zamykam drzwi za sobą.
— Dlaczego pan nie mówi po polsku?
— Bo pan by mnie nie uwierzył... Pan jest syty — pan nie wie, czem jest głód i mróz.
Kazał mi wejść do gabinetu. Zapalił dwie świece na biurku.
— Jak się pan nazywa? — zapytał, oddając lokajowi futro.
— Nazwiska swego panu nie powiem.
— Więc co ja mogę dla pana zrobić?
Przez uchylone drzwi zagląda jasnowłosy chłopczyna.
— Kazio, drzwi zamknąć! — powiedział niecierpliwie.
— Pana synek nazywa się Kazio? — zapytałem szybko i dziwnie.
— Bo co?...
— Nic...
— Więc co ja mogę dla pana zrobić?
— Niech mi pan da pięć rubli.
Bez słowa wyjął portmonetkę i podał mi złotą monetę.