— No, i już się gniewa... Czego ty się na mnie gniewasz?
— Wcale się nie gniewam.
— Tylko co?
Posadziłem ją na kolanach.
— Joasia pewnie głodna, to dlatego smutna. A jak nakarmię, to będzie wesoła — prawda?
I karmiłem ją kaszą z widelca.
— Słuchaj, Joaśka, nie gniewaj ty się na mnie. Widzisz, ja jestem taki biedny. Jak wszyscy się będą na mnie gniewali, to co ja biedny zrobię? A jak wszyscy się będą gniewali, i nikt mnie nie będzie kochał, i nikt mnie nie da buzi, to ja będę ciągle taki biedny i co ja wtedy zrobię?
— Kiedy się wcale nie gniewam.
I pocałowała mnie.
— E, tak, to ja nie chcę.
— A jak chcesz?
— Nalej wódzi, pocałuj w oczko i powiedz: „Mój, Jańciu, Joasia się wcale na Jańcia nie gniewa“ — i potem wypij pół kieliszka i nalej Jankowi w dziobek resztę... Dobrze?
— No dobrze.
— E, kiedy ja tak nie chcę.
— E, kiedy nudzisz.
— Tak? To ja nudzę? No dobrze. Kiedy nudzę, to sobie pójdę. Pójdę na mróz i już.
Wstałem.
— Zostań że.
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.