czy jak ty widzisz, że kobieta prowadzi dziecko za rączkę... Czy ty czasem nie chciałabyś kupić karmelków, albo ciastek, żeby się to dziecko cieszyło?
— Jakie dziecko?
— Wszystko jedno.
— Tak gadasz, jak całkiem warjat.
— Bo ty udajesz, że mnie nie rozumiesz.
— Bo gadasz, jak głupi.
— A dlaczego drżysz?
— Boś całą kołdrę ściągnął...
— Bo widzisz, ja ciebie bardzo kocham.
— Bez łaski.
— Ja wam bardzo dużo zawdzięczam. Wy pierwsze nauczyłyście mnie, co znaczy podłość. Ja chciałem ze Staśkiem mieć kazania, żeby was nie było.
— A jakże.
— Podczas pauzy tośmy się wzięli za ręce i chodzili, i jedli bułki na śniadanie, i układali takie kazania, żeby już nowych wcale nie było, a z temi, co są, — żeby się ożenił z każdą ten pierwszy; a reszta żeby zarabiała szyciem... Mieliśmy dla nich wybudować duży dom... Stasiek wstąpił do seminarjum, a ja miałem później. Ale on umarł na wrzód w gardle... On się kochał nawet w kuzynce; miała bronzowy mundurek i dwa czarne warkocze, a teraz ma pensję jednoklasową na Pradze... Ona
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.