Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

zupełnie co innego. Teraz trzeba już wypić calutki kieliszek.
— Więc pan nic nie powie? Bo zaraz wstaną.
— Kiedy teraz już nie mam o czem. Jak pani bardzo chce, to powiem taki toast, żeby się cały świat mył naszemi mydłami i perfumował naszemi perfumami. To pani tatuś i mój tatuś zarobią bardzo dużo pieniędzy. Dobrze?
— Fe! jaki pan nieznośny.
— No widzi pani: fe!
— Niech się pan odsunie. Patrzą na nas.
— A gdyby nie patrzyli?...
Wstajemy.
Ogólne wrażenie:
Ptaszyno mała, jesteś urocza ze swą wstążeczką białą w czarnych włosach i swemi błękitnemi oczętami, patrzącemi z niezdrowem zaciekawieniem na świat przeczuwany; z policzkami, zarumienionemi drganiem nieznanych żądz.
Całowałbym, całował, całował — bez opamiętania.

II.

Mama Stefci:
— Cóż, panie Januszu? Jakże moja córa? Gąsiątko jeszcze? Nic nie spoważniała... Obserwowałam was (was — z naciskiem). Zdaje mi się, że pan pokpiwał z niej trochę. Straszny to dzieciak. Pan jej rok cały nie widział?