na współkę i to wypadnie cztery ruble na miesiąc bez mała.
Zaległa cisza.
Matka, karmiąc piersią swoje najmłodsze, ciągnie opowieść:
„Tak ja siedzę sobie z moim Franusiem na kolanach. Franuś tak palił, jak ogień: oczka niby to miał zamknięte, ale widać, jak mu tam iskry od gorączki latają, i tak dyszy, jakby co go zatykało. Ani stęknie, ani zapłacze, nic, tylko dyszy biedota. Mojego wtedy nie było: wyjechał na robotę. Śnieg nawalił i linję czyścili coś bez dwa tygodnie. Stefka i Tomek spali. A ja z moim Franusiem siedzę sobie na stołeczku przy piecu, jak teraz z Cześkiem.
W zimie na takiej wsi, jak na wsi: cicho i cicho.
Jak ojciec był w domu, to trochę dzieciaka potrzymał, to się tam położyłam na jaką chwilę. Chociaż ja znowu taka jestem, że jak mi które chore, to ani oka nie zmrużę. A i to do ojca w chorobie nie chciał iść, tylko: mama i mama. Bo tak, to bardzo ojca kochał. Jak mój wróci z roboty, tak mój Franuś leci i ciąga go za kapotę: „a ty coś dla Frania przyniósł?“ To jak mu w żartach powiedział, że niema nic, oho, już go mój Franuś wypycha: „idź i kup“. Mój to już o tem wiedział, to
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.