mu tam zawsze przyniósł albo karmelek, a to to, a to sio. Takie to było mądre bachorzysko, że Jezus Marja. Aż się wszyscy dziwili, i zadziwili się na śmierć“...
Zebrani znają historję śmierci dziecka; słyszeli ją kilkakrotnie, z różnemi szczegółami i coraz to nowemi zmianami, ale słuchają mimo to: przyjemnie posłuchać ciekawej historji.
Dzieciom kleją się oczy, ale i one siłą zwalczają sen.
A matka ciągnie opowieść:
„Więc siedzę ja sobie z moim Franusiem na kolanach i nie śpię; tylko co raz to mnie tak zamroczy od niewyspania; ale wszystko słyszę. A mieliśmy komodę, co jeszcze matka mi ze swego darowała; ładna była komoda, bo ustawna, a mało miejsca zajmowała. Dopiero, jak mieliśmy już jechać do Warszawy, tak nas zaczęli pętać: a to się połamie, a po co wozić? a my sami jeszcze nie wiedzieli, jak to będzie, tak my ją sprzedali za cztery ruble, po znajomości.
„Więc ta komoda stała pod oknem, a na niej lampka, zupełnie tak, jak teraz. A tu znowu jakby łóżko, a na poprzek kuferek, a dalej przy ścianie kołyska i już komin. (Tylko, że to nie było w suterynie, więc okno było nizko, zwyczajnie). Ja siedziałam z Franusiem jakby tu. A w naszej sieni nikt więcej nie
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.