karnię w Grochowie i do spółki lód dostawiał...
Dziwny świat!
Jak ci ludzie dziwnie umieją żyć, żenić się, dzieci rodzić, wychowywać je, i — myśleć nawet o ich przyszłości. Umieją nawet nie zarabiać — i nie umierać z głodu.
Człowiek zarabia tu niekiedy pół rubla dziennie, i to tylko kilka miesięcy w roku. — Jest tu rodzina z ośmiorga głów, na którą latem zarabia jeden dwunastoletni chłopiec ze sprzedaży kurjerów na ulicy.
I niema tu mimo to tapczanów ze zgniłej słomy, o których się czyta w powiastkach dla młodzieży.
Każda rodzina ma bodaj jedno łóżko, siennik, dwie poduszki, kołdrę i kilka świętych obrazów. I jakieś tam rondelki, talerze, kubki, którychby w żadnym lombardzie nie przyjęto, które mimo to dają możność żyć i mieć dzieci...
Byłem wówczas, zdaje się, w piątej, czy szóstej klasie, gdym odwiedzał rodziny, polecane przez biuro informacyjne o nędzy wyjątkowej. Adresy tych rodzin drukują niektóre kurjery w najmniej widocznem miejscu.
Byłem u jakiegoś szewca na Nowej Pradze, wdowy na Krochmalnej i u stolarza sparaliżowanego, na ulicy Litewskiej. Byłem niez-
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.