Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

wie: wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej... Sądzę, że pan znów będzie u nas częstym gościem...
— Poczekaj, babo, — ze swojem: „rozumiem młodych“; — będziesz siedziała w powieści, i to na honorowem miejscu. Tylko twego starego trzeba zmienić.

III.

— Cóż poeto, myśleliśmy, że nam palniesz mówkę? Ja, stary, musiałem gadać za was, młodych. I to, panie, młodzież — młodzież z dyplomami, uniwersytetami, zagranicami, lichami. Wstyd!
(„Jowialnie“).
— Cóż robić? Takie teraz czasy.
— Czasy, nie czasy, tylko młodzież djabła warta. Nie czasy robią ludzi, ale ludzie — czasy... Cóż? nawłóczyliśmy się, a teraz znowu do orki? Ja tam pana zawsze broniłem. Cóż to złego, że sobie młody zrobił wakacje? Niech papa trząśnie workiem.
Klepie mnie po ramieniu.
— No co? Nie pogadasz pan ze starym przyjacielem? Jakoś głupio w rodzinie po rocznem fiu! fiu!... Ha, ha, ha, ha — co?
— Myli się pan. Ciepło rodzinne bardzo mile mnie grzeje.