gą albo pytaniem, — a jeśli przy gościach, to mama bardzo się gniewa. — I nie wie czemu, ale się wstydzi, strasznie się wstydzi, — pod ziemię by się schowała. I tak jej źle.
Nie wolno Adelci bawić się wesoło i biegać z chłopcami. Nie wolno jej mówić na chłopców: „mój mąż, mój narzeczony“. Czemu dawniej sami mówili, a teraz nie wolno?
Oto dziewczynkę wychowują na nałożnicę, a ona nie wie, bo wiedzieć nie może — czy dziw, że jej smutno i źle?
Czuje się tak nieszczęśliwą, płacze po nocach, gdy nikt nie widzi, — chciałaby bardzo widzieć, jak duże może być dziecko nowonarodzone. A mama raz powiedziała, że będzie chora Adelcia.
W tem wszystkiem musi się kryć coś strasznego. — I z drżeniem oczekiwała.
I przyszło: spadło jak grom.
Przyszło stokroć gorsze, niż mogła sądzić — niż wszystko, czego oczekiwała.
A mama mówi, że każda w jej wieku, — żeby nie była śmieszną i głupią. Ale ona nie chce. — Dlaczego nie chłopcy, — czem oni lepsi? — Nie chce być dziewczyną, — boi się, wstydzi, długo w nocy płacze. — I poco to — poco?
Każdy kto na nią spojrzy odrazu się domyśli i będzie się śmiał. — Co za straszny wstyd!
Rumieni się. Oddałaby pół życia, żeby się
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.