Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

się, powiedz prawdę... Ale jeżeli czytałaś, to pobieżnie, żeby go znać, żeby módz powiedzieć, że go znasz. Ja teraz wziąłem tu książki z czytelni bezpłatnej. Dawno już nic nie czytałem. Głodny byłem na książki. I znalazłem tam sonet. Powiedzieć ci ten sonet? Mam dużo czasu, więc nauczyłem się. — Powiedzieć?
Skinęła głową.
Usiadłem na łóżku.
— Widzisz, to tak:

Zejdź, jasna Jutrznio. Rozlej światła strumień
Po ziemi, życia nowego spragnionej,
Złotym promieniem do dna ludzkich sumień
Sięgnij i blask im nadaj nieskażony.

Rozedrzyj mroczne przyszłości zasłony
I wstydem czoła wątpiących zarumień,
A oczom, chciwym zachwytów i zdumień,
Ukaż odrodzeń szereg nieskończony.

Zejdź, jasna Jutrznio. Świat, przeczuciem tknięty,
Z lochów, gdzie nędza z zbrodnią mieszka skrycie,
Z gmachów, gdzie orgja dopija swe męty, —

Wygląda Ciebie w troskach czy przesycie
I woła, dziwną tęsknotą przejęty,
O świeże, lepsze, szlachetniejsze życie.

— Widzisz Adelo, to jest właśnie tęsknota, wołanie o czyściejsze, lepsze, szlachetniejsze życie.
— Janek, ale tobie musi tu być strasznie.