motna, — bardzo, bardzo, powiadam, samotna i sieroca.
Dzwonią krople; — źle powiedziałem, — nie dzwonią, nie uderzają nawet, — one tylko padają bezwładnie i ciężko, — monotonnie, miarowo, — że je liczyć można...
— Jest herbata?
— Niema jeszcze.
— Jest kurjer?
— Nie przynieśli.
Żeby choć dzwonek, żeby choć ktoś przez omyłkę zadzwonił. Żeby choć ktoś lub coś, ktokolwiek lub cośkolwiek, — jeden szmer, jeden dźwięk, jedna barwa, jeden błysk nikły, — tak nikły, że ledwo go dostrzedz można, — ale żeby był, mówię, — żeby był.
Niema!...
Tłoczy — nie, nawet nie tłoczy, — dusi, — i to nie, — ani bólu, ani nic... nic... nic...
Dusza głodna, — dusza chce jeść. Brzuch syty, a dusza głodna... — Chleba, czarnego chleba, — czerstwego razowca myśli dla duszy bezmyślnej, która porasta pleśnią, — którą we mgle wilgotnej, a może i cuchnącej, — ogarnia, zagarnia, wchłania czy pochłania, pożera czy wysysa, — pleśń czy rdza, czy trzęsawisko, — czy cholera wie co, — bo sam nie wiem, nic nie wiem, — nic... nic...
— Chleba! chleba!
— Dziecko moje, tyś głodne?... Biedna có-
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.