ruś moja. Masz — masz, — Torcik pralinowy, — ciastko kremowe. Jedz, — niech ci będzie na zdrowie.
— Ja nie chcę. — Chleba mi dajcie.
— Masz, kapryśne stworzenie, masz pociecho jedyna, — masz chleb.
— Dla duszy, nie dla żołądka, mamo. Najmarniejszy, byle dla duszy.
— Dziecko drogie, nie płacz. Powiedz jaśniej. Ja nie rozumiem. Co to ma być za chleb? — Czego ty chcesz?
— Mnie duszno, mamo.
— Panience duszno: otworzyć okna, — prędzej!
— Mnie ciemno... mnie zimno.
— Zapalić żyrandol: wszystkie świece, — prędzej! Przynieść mi tu kołdrę. Prędzej! Panience zimno!
— Ja wiem, że tam gra pieśń... Pieśni mi dajcie!...
— Kupię ci gramofon, dziecko drogie...
— Biedna ty, mamo.
— O dziecko, bardzo biedna.
— Ty nie wiesz, czego ja chcę?
— Nie wiem.
— A ja także nie wiem, mamo.
A pieśń gra, — nie ta z gramofonu, a światło płonie, — nie ze świec żyrandola, i ciepło płynie, — nie z kołdry puchowej, — a świeży,
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.