Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziecko moje, nie mów tak — bo grzeszysz.
— Ja chcę grzeszyć.
— Dziecko moje...
— Dlaczego ty zawsze mówisz: moje dziecko? Czy ja do siebie ani trochę nie należę, tylko do ciebie?
— Bo kocham cię nad życie, dziecko moje.
— Nad życie, mówisz mamo. A ty życie kochasz?
— Człowiek powinien kochać życie.
— A co ty w tem życiu kochasz?
— Nie rozumiem, dziecko, o co mnie pytasz?
— Wiem, że nie rozumiesz. Tak było zawsze... Ilekroć pytałam o rzecz ważną dla mnie, — ty zawsze albo nie rozumiałaś, albo udawałaś, że nie rozumiesz. — I starałaś się mamo, aby zawsze wokoło mnie byli ludzie, którzy także nie rozumieli, albo udawali, że nie rozumieją, — i nie odpowiadali, gdy pytałam.
— Dziecko moje, nastały teraz straszne czasy.
— Nie, — mylisz się... Bo teraz... Cicho...
Mgła się rozsnuwa, a zpoza mgły płynie pieśń, — kołysze się cudna pieśń. — W tej pieśni moc i ból, — nadzieja i rozpacz. Zamigotała gwiazda, — rośnie, — rośnie w pochodnię, — w stos ofiarny, — w słońce, — w sto tysięcy słońc. Falą mocną, która wie, że będzie, — płynie to, co bę-