— Rozumiem, dlaczego mi w twojem sercu tak pusto, tak głucho, tak samotnie, tak strasznie. — W samotnej zimnej celi więziennej twego serca, obca, zła kobieto. — Wypuść mnie ze swego serca — na światło, na słońce, na swobodę, — wypuść z więziennej celi kamiennego serca, gdzie na matową taflę mojej duszy padają ciężkie krople z wilgotnego pułapu...
Otwórz mi żelazne drzwi twego okrutnego serca, gdzie niema nikogo i nic, prócz mnie jednej.
— Dziecko.
— Otwórz mi drzwi żelazne kamiennego serca, gdzie mnie więzisz w samotności, o chłodzie i głodzie... O, chleba dla duszy mojej, — chleba!
Dzwoni dzwon.
Dzwoni dzwon, — dzwoni spiż, — bije, — echem się roznosi, — gra a gra, — huczy, — gra, — spiżowy dzwon. Płynie pieśń, echem życia się roznosi, — rośnie pieśń i potężnieje, — tysiącznem echem się przewala, — grzmotem toczy się wśród serc młodzieńczych. Płonie stos ofiarny, — tysiącem iskier wystrzela, — słupem pod obłoki wybucha.
I zalękniona mgła kurczy się i zwija dokoła sennych dusz, zaklętych w martwe tafle matowe, których drzemania strzegą pilnie a bezsilnie, — pilnie, powiadam, — bo im tak wygodnie: że dusze śpią kamiennym snem.
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.