Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.



Przystosowałem się do nich nieprawdopodobnie szybko.

Sypiam lepiej. Poczciwy Kossowski raczy mnie najwyszukańszemi specjałami garkuchni. Do pcheł przywykłem. Tylko jeszcze pluskwy mnie męczą.
O godzinie dziewiątej rano zaczyna mnie tarmosić serdeczny mój przyjaciel, trzyletni Kazik.
— Pam, tań do oboty.
— Nie chcę, — powiadam.
— Pam, tań, olumiś?
— Nie rozumiem.
— Tań, no, — ty kaly oniu.
— A co mi zrobisz jak nie wstanę?
— To ja ci uścię lanie.
Co znaczy: wstań do roboty, stary koniu, bo ci spuszczę lanie.