Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

ta Rodzicielka policzą mi moje umartwienie za zasługę. Bo co ja innego mogę zrobić dobrego? Bogatemu łatwiej i o zasługę przed Panem Bogiem.
— Oj, pani kochana, grzeszą bogaci, grzeszą więcej i ciężej — odparłem. — A Pan Bóg jest przecież sprawiedliwy i waży, kto jak obraża i czem winę swoją okupuje.
— No, ja wiem. Ja to sobie tylko swoim głupim, ludzkim rozumem tak ważę, że biedny więcej zazdrości, więcej skrzywdzi, złe słowo powie, albo i myśl, to Bóg słyszy, — a rzadziej może komu dopomódz...
Jaki to piękny wyraz: naflażyć się, — jaki daje obraz: wicher, deszcz, błoto — flaga, — a kobieta bosa w spódnicy, zarzuconej na głowę, idzie pochylona długą, bez końca szosą...
Słyszałem wiele nowych wyrazów, przenośni.
— A bo to raz człowiek wypryśnie z łóżka boso do sieni, albo i na dwór, w największy mróz.
Wyraz ten mógł się zrodzić tylko w izbie, gdzie patrzy się, jak tłuszcz wypryskuje z patelni. —
Albo:
— Słońce przyżarło śnieg od góry.
Więcej nie pamiętam na razie.
Jaką potęgą niezwalczoną jest język narodu. Żyje on, odżywia się sercami miljonów, oddy-