jego pieczy. Była to, podobno, nie zwykła kradzież, a zmowa kolegów. Obciążała go jednak okoliczność, że był dnia tego nietrzeźwy. Miało być jakieś śledztwo — to — nie to — ale że był już nowy naczelnik, a jego żona miała nową może praczkę, której dopomódz pragnęła, — więc nie pomogły ani obietnice ojca, ani łzy matki — i ojciec Tomka został bez pracy, bez kaucji, i z długiem dwudziestorublowym, zaciągniętym na kaucję.
— Dlaczego ojciec przynajmniej długu nie zapłacił? Toż był tragarzem lat parę, czy kilka?
— At, pewnie dlatego, że wierzyciel się nie dopominał, a łatwiej dawać co tydzień dwa złote procentu, niż dużą sumę spłacić odrazu. — Wynosi to, co prawda sto procent bez mała, ale ojciec Tomka do szkół nie chodził.
I w domu zapanował głód. I ojciec Tomka stał się pijakiem, który nie ma nic do stracenia, i przytem pijakiem — tyranem.
Chciała dobra pani naczelnikowa zrobić dobrze, a zrobiła źle.
Ojciec nie lubił chłopca. Zdarzają się takie fantazje: jeden nie lubi dziewczyn, drugi — chłopców. Jeden uwidzi sobie, że jedno z dzieci jest nie jego, lub bez tłumaczeń nie lubi.
W domu ich zapanował taki głód, gdzie chleba nie chcą w sklepiku dać już na kredyt:
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.