— Nic już nie dam, — mówią w sklepiku. — Zapłaćcie naprzód tamto!
I jeszcze wymówi, zawstydzi, nawymyśla.
— Kąsało mnie życie, jak pies z łańcucha, — mówi Tomek złym głosem.
Opowieść Tomka była bezładna. Nikt myśli jego nie numerował, nie pętał powijakiem gramatyki. Nie umie opowiadać, jak wogóle ludzie, którym słowa nic w życiu nie dają.
Wikłał fakty, przeskakiwał z tematu na temat, wyjaśniał błahe wypadki, po kilkakroć powtarzał myśl, lub zwrot, czepiając się go pijacko. To nużył rozciągłością; to nagle rzucił porównaniem świetnem, zaczerpniętem z samego życia.
Czasem urwał opowieść na połowie zdania i bacznie nam się przyglądał: czy nie powiedział za wiele?
Popijał piwo. Męczyła go czkawka...
I nagle w oczach Tomka odmalował się przestrach i zaczął opowiadać jeden drobny napozór szczegół ze swego dzieciństwa. — Epizod ten z życia bitego chłopaka nabrał w jego opowiadaniu kształtów prawie potwornych.
Była to nieudana wyprawa do cudzego ogrodu na jabłka. — Stróż czy ogrodnik, był czujny. Dokuczyły mu snać kradzieże, i zemścił się na jedenastoletnim chłopcu po swojemu brutalnie.
— Wicek wlazł pierwszy, a potem my zno-
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.