Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Zilberhornówna, tobym była pierwsza. Ale mama wzięła mi znów szwabkę, i ona zjedzie ze swojego pierwszego miejsca... Słuchaj, Janek: prawda, że ty znowu wstąpisz na uniwersytet? Tatuś zapłacił wpis, bo pisali w kurjerze, że drugoroczni muszą zaraz płacić, bo ich wyrzucają inaczej.
— A ty zkąd wiesz o tem wszystkiem?
— Bo jabym okropnie chciała, żebyś znowu włożył mundur. Tak ci paskudnie w tem ubraniu.



Nie chce mi się już pisać.
Po rocznem oddaleniu wszystko żywiej wpada mi w oczy.
Jacy oni niesmaczni i obcy.
Nie wiem jeszcze, co to ma być, ale chciałbym ich tak trochę pokąsać, wydrwić, odebrać im tę pewność siebie, i strącić uśmiech bezmyślnego zadowolenia.
A, naprawdę, chwilami tęskniłem za nimi — tam.
Znów ten sam pokój, ten mój pokój.
Ciekaw jestem, kto zacz ów pan narzeczony.
Chciałbym, żeby Jadzi było dobrze.
A ja? — Znów? — A potem, w nagrodę — Stefa.
Tfu, tfu, tfu! Spać mi się chce. Znużyła mnie podróż i — to tam wszystko.