Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

maitych rzeczy, słyszy, jak dorośli mówią, samo próbuje mówić: aaa, ooo, — co my nazywamy, że ono gaworzy, — wreszcie, proszę was, powie: mama. — Powie raz: mama — i drugi raz: mama — i okropnie się cieszy, że taką mądrą rzecz powiedziało. (Śmiech). Widzi, że i wszyscy się cieszą — i wtedy wszystko, co się rusza, — będzie dla niego: mama. — I kot, i mama, i tata, i brat, i ptak. Bo taki mały rak widzi tylko to, co się rusza, chodzi, wydaje dźwięki. Taki rak mały, który nie wie, co się z nim dzieje, — nazywa swojem „mama“ wszystkie rzeczy rzeczowniki żyjące.
Z rzeczowników nieżyjących mały człowieczek najprędzej nauczy się mówić: papu — jedzenie. Boć przecież jedzenie, to nie byle co. I wy pewno wolicie jeść niż się uczyć?
— E nie, proszę pana.
Wiec jedźmy dalej. — Taki knot już wie, co to jest mama. Ale ot co się dzieje: raz ta mama daje mu jeść, śpiewa, kołysze, pokazuje ładne błyszczące rzeczy, a drugi raz krzyknie, klapnie w tyłek, da mu do picia paskudne lekarstwo, albo zostawi mokre, a sama gotuje, albo pierze. I taki bąk widzi, że jedna i ta sama mama jest rozmaitą. A znowu słyszy, że dorośli raz mówią na niego: cacy, to znowu: be. — I niemowlę myśli, myśli, myśli, myśli, aż sobie namyśli, że ta sama mama raz jest — cacy, a drugi raz — be. — Cacy dla niego będzie zna-