Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

czyło: jaki? — dobry, jaki? — ciepły, jaki? — smaczny, jaki? — śmieszny. A be, będzie dla niego: jaki? — zły, jaki? — zimny. — Patrzcie, co on już za mądry człowiek — pi, pi! — on zna dwa przymiotniki. Niedługo trzeba mu będzie mówić: szanowny panie. (Śmiech).
Nie śmiejcie się: trzeba wam wiedzieć, że dla takiego malca mówienie — to taka sama trudna rzecz, jak dla was dzielenie przez dwie cyfry. Co on się musi biedaczysko namęczyć, zanim zrozumie, co trzeba zrobić wargami i językiem, zanim się powie literę.
Sprobujcie powiedzieć m, nie zamykając ust. — A co? acha. — Albo: be. — A widzicie: nie udaje się. — Najłatwiej powiedzieć: aaa. Otwierasz szeroko gębę — i basta. Trudniejsze są litery, gdzie trzeba wywijać językiem, naprzykład: de te. Tu trzeba końcem języka dotknąć zębów. — A co trzeba zrobić, żeby powiedzieć: ef?...
Ślicznie. — Jeszcze trudniej powiedzieć: er i sza — i jak wiecie, dzieci długo mówią: plose, zamiast: proszę.
Wy teraz już o tych trudnych rzeczach wcale nie myślicie, bo już umiecie. — Przypatrzcie się tylko, jak malec guzik zapina: to dziurki nie może złapać, to mu guzik uciekł, to znowu nie chce wejść do dziurki. — Nie śmiejcie się: i z wami było to samo, — i tak jest ze wszystkiem na świecie: najmądrzejsze rzeczy są łatwe, jak się umie; dziś trudne ci dodawanie, a jutro