Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Jeszcze dłuższa chwila milczenia.
— Masz lat dwadzieścia trzy...
— I miesięcy pięć.
— Ja w twoim wieku...
— Od siedmiu lat sam na siebie pracowałem — wiem o tem.
Długie, ponure milczenie.
— Jesteś... pasorzytem.
— I gorzej jeszcze. Pasorzyt tylko się karmi na koszt swego gospodarza, a ja się jeszcze ubieram, jeżdżę zagranicę i szukam rozrywek...
— Widzę, że nieźle spędziłeś ten roczek.
— Niekoniecznie dobrze.
— Bo nie rozjaśniło ci się w głowie za tą granicą.
— Widocznie zadługo żyłem w ciemności.
— Acha — filozofja.
— Nie lubię, gdy kto używa wyrazów, których nie rozumie.
Pauza. Burza wisi w powietrzu.
Ziewam.
— Wiesz: wolałbym cię widzieć ostatnim łajdakiem, niż takim niezdecydowanym błaznem.
— Tylko marny i nieuczciwy lekarz woli ciężkie i nieuleczalne cierpienie, byle mu to ułatwiło postawienie djagnozy.
Cisza.
— Widzę, że ci się zupełnie przewróciło w głowie...
— Bez najmniejszego wątpienia.