sobie na razie nowego wyrazu wymyśleć nie potrafi, to go sobie pożycza tymczasem. Każdy język ma dużo takich pożyczonych wyrazów. — Mówicie: „amator kwaśnych jabłek“, — a amator — to łaciński wyraz. — Adie, — to znowu pożyczone od francuzów, — a kucharz — od niemców.
Kto pożycza, ten powinien oddać, — i język oddaje pożyczone wyrazy. Weźcie sobie, panowie francuzi z powrotem swój wyraz: kontent, bo my już mamy swój wyraz, — no jaki? — A, — zadowolony. — Weźcie sobie, panowie niemcy, swoje: spacerować, bryftregier, banhof, bo my mamy: przechadzka, listonosz, dworzec. — A już sensu niema mówić: powiestka z sądu, bo jest wezwanie z sądu.
Widzicie więc, że rodzą się w języku nowe wyrazy, że rośnie, pożycza i oddaje, kiedy sobie na własny wyraz zapracuje, — że jest coraz bogatszy, że coraz łatwiej nim ludziom myśleć i mówić...
Ździwicie się jeszcze bardziej, kiedy wam powiem, że niektóre wyrazy w nim umierają. Wyobraźcie sobie, że mówicie do kolegów:
— Azali zagracie z nami w palanta?
— Zaiste, zagramy, — odpowiadają koledzy.
Widzicie: sami się śmiejecie. — Azali, zaiste — są to wyrazy stare, zgrzybiałe, do codziennej mowy wcale niezdatne. Są one siwe i poważne i usłyszeć je dzisiaj możecie tylko w koś-
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/273
Ta strona została uwierzytelniona.