Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.

ciele. — Takich wyrazów, które już zupełnie umarły albo umierają, — jest bardzo wiele...
Ciekawe jest bardzo, co język robi, żeby sobie z jednego wyrazu zrobić kupę rozmaitych wyrazów. Wymyślił sobie mądrala odmiany. Z jednego wyrazu: książka, zrobił: książki, książce, książkę, książką, książek, książkom, książkami, książkach. Z jednego: czytać — zrobił: czytam, –asz, –a, –amy, –acie, –ają, –czytałem, –czytałam, –czytaj, –czytajcie, — i wiele innych. I jeszcze nie koniec: dodaje sobie prze, takiego małego prztyka — i to już znaczy co innego. — Czytałem, to jeszcze nie znaczy, że wiem, co było na końcu, a przeczytałem, to znaczy — do końca. — Myślicie, że koniec? Nie. — Jest wyraz: czytanie i znowu: czytania, czytaniem i t. d. — czytający, czytająca, czytające. — Aż się w głowie kręci od tego wszystkiego. — Będziemy sobie o tych wszystkich cudach mówili po kolei, powoli, — bo odrazu to aż w głowie huczy, co ten język wyrabia...
I teraz, proszę ja was, przychodzi człowiek — i powiada: trzeba tu do licha starego, zrobić jakiś porządek, bo tak to my nic nie wiemy, co się tu dzieje.
I wyobraźcie sobie tylko taki sklepik: śledzie leżą tam razem z papierosami, węgle do samowara z masłem, nafta z chlebem, karmelki z mydłem. — Przychodzisz po kajet za sześć