Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.

czownik, — i kładli: matka, stół, serce, Józio, uczeń, słońce, Wisła, dzwonek, miłość, rzeka, zapałka. W drugiej szufladzie: jaki? czyj? przymiotnik, — i t. d. — A potem zobaczyli, że Wisła i rzeka, to niby jedno, a jak powiem: rzeka, to nikt nie wie, jaka, bo rzek jest dużo na świecie. — Słyszeliście o rzeczownikach własnych?
Pomyślcie, co to za śliczny wynalazek, te rzeczowniki własne; piszę na kopercie: Stanisław Marczak, Solec No.... Warszawa — i koniec. — A jak jabym adresował list, żeby ich nie było? — „Wielmożny ten pan z czarnemi wąsami, co to ma dwóch chłopców i dziewczynkę, co to jeden jest wielki łobuz, ale dobrze się uczy, — na tej ulicy, co to jest niedaleko od rzeki — takiej długiej, — w tem mieście dużem, co to leży na lewym brzegu szerokiej rzeki. — I takbym mógł napisać sto stronic tego adresu, a potem toby szukali dwa lata i oddali list zupełnie komu innemu, bo miast takich i rzek, i ulic, i panów z wąsami jest okropnie dużo na świecie.
Widzicie co to są — rzeczowniki własne?...
I tak, proszę was, uczeni ludzie powsypywali do każdej szuflady co innego, potem przyglądali się, co podobne i ustawiali te szuflady obok siebie. Tak zupełnie, jak np. w sklepiku jest jedna półka z papierosami, a na tej