Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/291

Ta strona została uwierzytelniona.

panu jeszcze piękniej odpowiedzieć, ale nie mam czasu na gawędy.
Przyłożył stetoskop, posłuchał.
— Dlaczego zabrano go ze szpitala?
— Bo nie chcemy, żeby go krajali po śmierci, — odpowiedziała matka Bronka.
— Niech leży w łóżku.
Podał receptę. Pragnął jak najszybciej nas się pozbyć. Wreszcie ciekawość przemogła. Wykonał niezdecydowany ruch, imitujący chęć podania mi ręki i spytał:
— Czem się pan zajmuje?
— Ja?... Gówna wożę, panie doktorze, — i cofnąłem w tył ręce.
Wyszliśmy.
— Co też pan Jan zrobił najlepszego? — biadała kobieta.
— Owszem, dobrze mu pan Jan powiedział — zauważył ojciec.
— Ale ja nie dam Bronkowi tego lekarstwa, bo może on przez złość coś złego napisał.
Bronek się blado uśmiechał.
Taką poczułem chęć ciśnięcia kamieniem w kota, a potem pochwycenia go za zadnie łapy i bicia łbem o cegły, o cegły, o cegły.