Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

Powiedz: może naprawdę — może my nie wiemy. Przecież widzisz, że się staramy, żeby wam dogodzić; przecież my nic innego nie robimy, tylko o was myślimy. Ojciec chciał, żebyś był chemikiem. Nie, to nie. Bądź sobie doktorem... Słuchaj, Janku, — jeżeli ci ojciec powiedział coś takiego, to nie powinieneś mu brać za złe. Zawsze mężczyzna jest bardziej prędki. Skąd ty możesz wiedzieć, jakie on ma kłopoty i zmartwienia? Ty niby taki psycholog, powinieneś to rozumieć... On nie powie, bo tacy ludzie, co wszystko zawdzięczają własnej pracy, — są skryci i zamknięci w sobie. Ty tego nie możesz rozumieć, boś ty się wychował w zupełnie innych warunkach. Ty wszystko bierzesz po swojemu... Może ty naprawdę więcej wiesz i więcej umiesz. Ojciec nie miał czasu ani tyle czytać, ani tyle pracować nad sobą. Pomyśl tylko, jak on musi cierpieć, jak widzi, że ty mu się marnujesz... Straciłeś rok — no dobrze. Ale teraz powinieneś znowu wziąć się do pracy.
Chwila milczenia.
— I żebyś był jakiś niezdolny, albo chorowity — no, to trudno. Ale tak: wiesz, jak to ludzie umieją wszystko, szczególniej, jak się komu lepiej powodzi. Tacy zaraz kontenci. A kto dziecku lepiej życzy, niż rodzice?
Pauza.
— Ja nie rozumiem, zkąd nagle takie zniechęcenie... Ja nie chcę, żebyś odrazu coś postanowił.