Teraz zajęci jesteśmy Jadzią. Pomyśl sobie jeszcze; tylko cię proszę: oszczędzaj ojca. Bo powinieneś rozumieć, że on nietylko do ciebie należy i, jakby mu się, broń Boże, coś przez ciebie stało, to jesteś przed nami wszystkiemi odpowiedzialny.
Pocałunek serdeczny, macierzyński i znów wir myśli.
Przypomniał mi się wiersz, bardzo gdzieś dawno czytany:
Leży lew w klatce. Za chwilę rozpocznie się przedstawienie. W uszach króla pustyni brzmią poszumy jego wolnej ojczyzny. Oto wytaczają klatkę na arenę. Do klatki wchodzi pogromca. Lew wita go rykiem, opiera się jego rozkazom, — pełen nienawiści i buntu. Ale pogromca błyska w powietrzu stalowemi końcami kańczuga. Chwilę krótką patrzą sobie groźnie w oczy. Lew cofa się w głąb klatki, jeży grzywę, groźnie przykuca — i na dane hasło...
Hop! i przez kijek przeskoczył.
Czy istnieją specjalne mikroby, które zabijają wolę, a lęgną się w atmosferze niewoli?
Nie koniec jeszcze.
Rozmowa z panem Andrzejem, mecenasem, Jadwigi panny narzeczonym, rodziców moich przyszłym zięciem, a moim niezadługo szwagrem.
Wyciągnął mnie na „kawalerski“ kieliszek.
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.